Rabat!?
W
tym temacie będzie szybko.
Dla
mnie Rabat to stolica Maroka. Nic więcej. Nie ma innej definicji. Nie udzielam
rabatów ani żadnych zniżek. Bo i po co. Gdyby cena odgrywała główną rolę w
sprzedaży, to po co byliby potrzebni handlowcy. Przecież wystarczyłby zwykły
sklep internetowy i samo wszystko by się kręciło.
Jak słyszę słowo rabat, to
dostaję gęsiej skórki.
Nie lubię. Nie praktykuje. Nie stosuję. Koniec i kropka.
Promocja!?
Jest fajna, ale tylko wtedy, gdy kupuję trzy książki w cenie dwóch. Wtedy czuję
się z tym dobrze. Nie udzielam żadnych promocji na swój produkt i usługi, bo i
po co. Znam wartość tego, co reprezentuję. Uważam, że nieetyczne jest
oszukiwanie klienta i zawyżanie cen, aby potem je obniżyć i manipulować nimi.
Udając życzliwość i ustępstwo kupującemu. Nie praktykuję promocji. Nie stosuję.
Nie lubię. Koniec i kropka.
Niechesz? Nie musisz!
Sprzedaż bez rabatów i promocji jest $exy. Nie muszę być domokrążcą, jak nie chcę. Nie muszę być
akwizytorem, jak nie chcę. Nie muszę obniżać cen, jak nie chcę. Bo kiedy wyniki
mnie bronią i stan mojego portfela, to wszystko mi wolno. Nawet czuć się jak
teraz. Wiedzieć, że moi klienci są świadomi, iż kupują produkt bądź usługę za
konkretną cenę, bo dostają konkretną wartość. A wartości nie są na zniżkę.
Koniec i kropka.